Mam kilka sztuk, każdy zapisany do mniej więcej połowy.
Dlatego, że potem nachodzi mnie jakaś nowa myśl, która ma zapoczątkować nowy rozdział.
Zaczęło się niewinnie po przeczytaniu pewnego felietonu, kilka lat temu. Też zapragnęłam znowu pisać, spisywać swoje myśli (niestety wszystkie wcześniejsze pamiętniki spaliłam).
A aby pisać, to wiadomo, potrzeba nie byle czego, tylko zacząć pisać. Pisać, pisać i pisać. Zapisywać pomysły, myśli. I historyjki. Strzępy.
Dlatego założyłam najpierw jeden zeszyt, gdy miałam jechać w podróż. Jednak już wcześniej zbierałam pomysły w notatniku komputera. W kilkunastu notatnikach. Wiadomo, taki artystyczny nieład informacji. I inspiracji.
Ale w zeszycie to jakoś prawdziwiej, bardziej nastrojowo i bardziej ociera się o sztukę. Romantycznie nawet. Poetycko. Ale co kto woli. Co komu służy.
Taki zeszyt to świadek i powiernik największych sekretów i wydarzeń, które miałam okazję zaobserwować, podsłuchać. Uwiecznić. Strzępków lub nawet całych rozmów. Strzępków różnych historii, zasłyszanych słów, które po połączeniu tworzą całość mojej układanki.
Może nasze całe życie opiera się na różnych wybranych zasłyszanych słowach?
Może odbijają się one na naszym życiu jak góry w tafli wody?
Tylko taki zeszyt wie, że jadąc raz autobusem pks-em, jeszcze kilka kilometrów przed przystankiem, starszy pan wstał i zaczął się już ubierać, odzywając się do innego pana “Muszę się przygotować do wysiadki”. Zainteresowało mnie to, ucieszyło, rozbawiło. Dlatego, że ja zawsze miałam tak samo, zawsze wcześniej chciałam się przygotowywać do wysiadki. Aby nie przegapić. I nie tylko do wysiadki.
Stąd też te zeszyty, muszę się przecież przygotować do pisania. Chcę mieć o czym pisać, chcę kolekcjonować historyjki i obserwacje, aby potem móc je wykorzystać.
A Ty? Do czego się musisz, chcesz przygotować?
Inny strzępek rozmowy, z wypadu do lasu. Mijałam tam pewną rodzinę, młodzi ludzie z dziećmi. Ojciec czeka 50 metrów pod zjazdem z górki na kilkuletniego syna, któremu towarzyszy rower i obok spokojna mama. Ojciec odzywa się do chłopaka, “no dalej, zjedź z góry, możesz użyć hamulca, czemu nie zjeżdżasz?” A dzieciak na to, “chciałem, ale rower mi się wywalił.”
Na to koryguje go mama: “Ty się wywaliłeś”.
Piękna rozmowa i lekcja o braniu odpowiedzialności za siebie i swoje działania. Zapisałam to. Teraz Wy to czytacie.
I może najdzie Was refleksja, tak jak mnie. Czy w danej sytuacji zrzucam odpowiedzialność na czynniki zewnętrzne? Czy biorę to na klatę, oczywiście swoją?
Co jeśli nie?
Jeśli nie, to “Koniec świata”.
“Mama mówi, że będzie koniec świata bo nie doceniamy tego, co mamy”. To zasłyszane w pociągu do Chojnic. Chyba było to dla mnie mocne, bo parę dni później miałam sen. O końcu świata właśnie. Wielka ognista kula właśnie uderza, ma uderzyć w ziemię. Uderzyć w Ciebie, we mnie. Zakończyć wszystko. Co zrobisz? O czym pomyślisz? Jaka będzie ta ostatnia rzecz?
Czy doceniamy to, co mamy, co mieliśmy? I dlaczego nie?
Co słyszysz?
Jakie słowa wyciągasz? Na jakich się skupiasz? Czym się inspirujesz? Czyje słowa zapamiętasz? Jakie usłyszane zdania zrobią różnicę?
To od Ciebie zależy, które weźmiesz ze sobą.
A spoglądając odwrotnie na sytuację: Jakie słowa Ty wypowiadasz? Jakie Twoje słowa rzucone na ulicy będą cytowane przez innych przypadkowych ludzi?
♥️