Drogi są różne.
Aż chciałoby się zrymować: kwadratowe i podłużne. Ale suchary na bok. To poważny temat.
Dla mnie są dwie drogi. Albo prosta, gładka, szeroka, albo długa, zawiła i krzaczasta. Jaką wybierasz?
Jaką wybieram ja, spytacie?
Drogi z przygodami?
Wybieram trochę zwariowanie, trochę nieoczywiście. Drogę z przygodami. Dlaczego?
Może w głowie mam cały czas wiersz z liceum “Zaufałem drodze z wybojami, takiej na łeb, na szyję”? (Twardowski, jak ktoś ciekaw).
Na pewno to mocno pamiętam. Ale czy dlatego lubię przygody? I lubię trochę pod górkę? Trochę z błotem i luźnym piachem?
Gdy oznajmiłam kiedyś koledze podczas planowania kolejnej wycieczki rowerowej, że „dla mnie ważne są przygody, szukam przygód – pojedźmy do Rumunii!”, to popatrzył na mnie i stwierdził, że raczej słyszał do tej pory, że kobiety zazwyczaj mówią, że nie szukają przygód. Wiadomo, często szukają na poważnie, na długo. Na zawsze. Zazwyczaj.
Ale ja oto szukam przygód. I co? Dlatego wybieram drogi zawiłe. Drogi ciekawe. Drogi inne. Gdy jest droga ubita, która wiedzie prosto, a z boku wyłania się niepozorna ścieżynka w las, ja wybiorę skręt w ścieżynkę w las (tylko nie w nocy!). Gdy mam do wyboru drogę znaną i znajomo bezpieczną i ledwo widoczny pas przez pole, którego nawet nie ma na mapie, pomyślę sobie, „czemu nie”?
Bo tam jest ciekawiej. Mniej oczywiście i mniej uczęszczanie. (To słowo też wydaje się przygodą, na pewno dla języka polskiego).
Gdy zejdziesz z utartego szlaku, zobaczysz, że świat jest trochę inny, trochę bardziej nieprzystępny, bardziej dziki. Choć tak naprawdę jesteś w niedalekiej odległości od centrum wielkiego miasta. Wystarczy wyjechać parę kilometrów za i parę kilometrów wgłąb, aby przenieść się do innego świata, niczym z „Hobbita”. Możesz podziwiać ścieżki, które wydeptały zwierzęta (a może to były krasnoludy?), chodzić lub jeździć rowerem po miękkim puchu mchu lub śniegu. Przedzierać się przez zasieki gałęzi i konarów. Oddychać tym wszystkim bardziej. I bardziej czuć jedność ze światem.
Dlatego właśnie wybieram drogi te dzikie, te trudniejsze. I wcale nie szkoda mi butów, opony, czy wysiłku mięśni. Bo wtedy bardziej czuję. Intensywniej. I wtedy bardziej czuję, że żyję. A Ty?